To, czego trudno się nauczyć w szkole to procesowość, dłuższodystansowość coachingu. Na szkolnych ćwiczeniach ma się zwykle kilka, góra kilkadziesiąt minut na przepracowanie problemu. W tym czasie człowiek zwykle podświadomie dąży do jakiejkolwiek puenty, do punktu, z którego będzie można zacząć realizację postawionego przez klienta celu ze świadomością, że to pierwsza i zarazem ostatnia dyskusja nad nim.
W realnym coachingu z klientem natomiast pojawia się mnóstwo przestrzeni na continuum. Na nawroty, korekty, analizy wyników, zachowań, powodzeń i niepowodzeń, ulepszanie strategii, eliminowanie niedziałających...
W nurcie tego continuum jeszcze silniej utwierdzam się w przekonaniu, że metodologiczna czystość to swoista utopia (kolejna dziedzina, w której metodologiczna czystość to utopia!). W całościowo rozumianym procesie coachingowym - prócz klasycznych pytań - jest też miejsce na fragmenty dydaktyczne, i na sesje czysto podsumowujące, feedbackowe, na instruktaż, na analizowanie zebranych w obserwacji samego siebie wyników. Na spotkania krótsze i dłuższe, mniej lub bardziej efektowne (i efektywne!), sesje zastoju, szukania, czasem po omacku i sesje odnajdywania, doznawania olśnień.
W takim procesie coaching może i traci marketingową magię cudownej, błyskawicznej interwencji, ale za to o ile bogaciej się jawi - jako towarzyszenie człowiekowi w jego naturalnym rozwoju, dojrzewaniu.